
Koment: Weekend zaczął się przyjemnie, od Katy Perry, przez RAYE, po Snoh Aalegrę. Lekko i wakacyjnie. Z jednej strony jak najbardziej prawidłowo, z drugiej strony taki zestaw pobudza urlopowe tęsknoty. Praca w środku gorącego lipca odbiera motywację, dlatego chyba nawet nie jestem bardzo zdziwiony, że uciekłem w kierunku piosenek bardziej wyciszonych niż zazwyczaj.
Rhys Lewis „What Wild Things Were”
Rhys Lewis zbiera piosenki od lat i wreszcie wydał debiutancki album. Debiutantem ciężko go jednak nazwać, z racji tych zbieranych od lat piosenek, a i albumy w dzisiejszych czasach mają coraz mniejszą rację bytu. A jednak. Podwójna płyta, w sumie siedemnaście utworów, czyli streamingowa masakra. „What Wild Things Were” wieńczy wersję podstawową, w piękny i klasyczny sposób będąc podsumowaniem spójnych aranżacji i spójnych, nieprzesadzonych emocji. Fortepian, smyczki, wzruszająca melodia. Bardzo ładna płyta, sensowna i przyjazna zmęczonym uszom. Być może nie ma tu muzycznych przełomów, ale – patrz: zmęczone uszy. Jak dla mnie, czysta przyjemność.
The Dawn of MAY „Zenith”
O tej piosence nie można nie wspomnieć. Nie można ze względu na głos MAY, bo zgadzam się z internetowymi bratnimi duszami, że spokojnie mogłaby wyśpiewać całą książkę telefoniczną bez uszczerbku na cierpliwości słuchacza. „Zenith” powala. Spokojne tempo, dramatyczny, chwilami wręcz operowy klimat i ten wokal, maksymalne ciary od góry do dołu, jak również i w każdym innym kierunku. Ta piosenka to dla mnie totalny zachwyt miesiąca i, z mocno zaciśniętymi kciukami, zapowiedź czegoś wielkiego. Co prawda chętnie usłyszałbym MAY w innych aranżacjach, ale nie jestem pewien, czy to potrzebne. Ten wokal w zupełności wystarczy.
Baby Rose „Marmot”
Nie wiem, w jaki sposób Baby Rose to robi. Podejrzewam cyfrowe filtry, chociaż podejrzenia te rozwiewa każda piosenka w jej dotychczasowym katalogu. Tyle jest emocji w tym pozornie spokojnym utworze, że nie sposób usiedzieć. Dlatego pozwalam przejąć nad sobą kontrolę i zamknięty w jego środku obserwuję, jak „Marmot” gdzieś mnie ze sobą zabiera. Nie mam pojęcia gdzie, szczerze mówiąc, być może kluczem jest załączona wizualizacja, a być może, co bardziej prawdopodobne, żadnego klucza nie potrzeba. Piosenka-abstrakcja, piosenka-inspiracja, chwilowa awaria mózgu. Jak na początek weekendu, smakuje wyśmienicie.
Photo: Aleksandr Ledogorov / unsplash
Na początku wokal The Dawn of May nieco mnie irytował, ale jest w nim coś, co niezwykle przyciąga. I zwraca uwagę, do tego stopnia, że z tej piosenki zapamiętałam tylko niesamowite wykonanie.
Na Spoti widzę, że ma na koncie jeden album – Phantom. Polecasz?
Nowy wpis na the-rockferry.pl
LikeLiked by 1 person
Ogólnie polecam, chociaż środek tej albumo-EPki mógłby być odrobinę bardziej zróżnicowany. Najlepsze utwory: “Falling” i “Baby Save Me Tonight”.
LikeLike
Baby Save Me Tonight – wow, co za klimat. Ponadczasowo brzmi ta kompozycja.
Nowy wpis na the-rockferry.pl
LikeLiked by 1 person
Dwójka niczego sobie. 🙂
Ja to do tej pory nie zrezygnowałem z maseczki nawet w mieście, na wolnym powietrzu. Bo jednak czuję się lepiej, że nic nie złapię, ani też nikomu nic nie sprzedam.
Pozdrawiam!
LikeLiked by 1 person
“Zenith” wygrał ten wpis. Nie spodziewałam się takiego utworu i, co ważniejsze, takiego głosu. Jedno wielkie wow. Na pewno posłucham całego albumu.
Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂
LikeLiked by 1 person
Bardzo podoba mi się “What Wild Things Were” (i ta okładka zaprojektowana w zeszycie też!), ale te 17 utworów trochę odstrasza od przesłuchania całości.
Niby przeszkadza mi to, że albumy robią się coraz krótsze, ale z drugiej jak jakiś trwa ponad 55 minut to zaczynam wyczuwać niepokój. 😀 Z niepokojem kojarzy mi się też „Zenith”. Najmniej przekonuje mnie “Mamrot”, jest fajne, ale nie aż tak jak poprzednicy.
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
LikeLiked by 1 person