Pierwsze single zapowiadające kompilację duetów Eda Sheerana zniechęciły mnie wystarczająco, żeby po ten album nie sięgać. A jednak sięgnąłem. Być może brak dobrych nowości wywołał ten głód za czymś chociaż odrobinę sensownym. Być może była to wiara w fakt, że Ed Sheeran nie zniszczyłby chyba swojej kariery wydając coś całkowicie bezmyślnego. Za chwilę się przekonamy.

„No.6 Collaborations Project” określane jest przez Eda jako kompilacja i chyba jest to najwygodniejszy sposób patrzenia na to wydawnictwo. Każdy z zaproszonych gości wniósł do wybranych dla nich piosenek coś bardzo swojego. Co w pewnym sensie oznacza, że jakość poszczególnych utworów jest mocno uzależniona od talentu i umiejętności współwykonawców. I tak, jak „I Don’t Care” mierzi mnie obecnością Biebera i jego, wciąż lekko dziecinnymi wokalizami, tak na przykład „Antisocial” powala mnie dojrzałym brzmieniem i czystą przyjemnością ze słuchania.
Dobre i słabe momenty przewijają się na tej płycie regularnie i niemal wręcz przewidywalnie. Bo wystarczy spojrzeć na listę gości, żeby niemal automatycznie wiedzieć, jaki utwór nas za chwilę czeka. Piosenek robiących pozytywne wrażenie jest tu jednak na tyle sporo, że można spokojnie wykroić sobie z całości satysfakcjonującą plejlistę.
Oprócz wspomnianego „Antisocial” mamy też „Take Me Back to London” (Stormzy) i „Remember the Name” (Eminem + 50 Cent). Świetne wrażenie robi “Best Part of Me” (Yebba), które wprowadza delikatny, uspokajający flow emocji oraz „I Don’t Want Your Money” (H.E.R.) z elementami cudownie soulowymi i ozdabiającymi melodię wstawkami na instrumentach dętych. To chyba zresztą najspokojniejsze i najbardziej ujmujące momenty na tym wydawnictwie. Reszta to trochę zbyt nachalny ukłon w kierunku współczesnego popu, zmieszanego z hip hopem, plus lekko rozczarowujący duet ze Skrillexem. Na szczęście najmocniejsze uderzenie zostawił sobie Ed na koniec.
Tak, „BLOW” robi dokładnie to, co zawiera się w jego tytule. Orzeźwiające uderzenie hardrockowych gitar, świetne wokale Chrisa Stapletona i Bruno Marsa oraz pełna zachwytu muzyczna magia, przy której chce się zwyczajnie podkręcić głośność i śpiewać refren pełną piersią. Od pierwszych do ostatnich taktów, jest to kierunek, który Ed powinien zgłębić na kolejnej płycie. Nie zdziwiłbym się też, gdyby wyszła mi z tego piosenka roku.
Posłuchaj koniecznie: Antisocial, Best Part of Me, Remember the Name, BLOW,
Photo: Mike Marquez / unsplash
Też nie planowałam sięgać po ten album, ale po Twojej recenzji chyba jednak to zrobię 😉
Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam!
LikeLiked by 1 person
Moja ekscytacja przy każdym projekcie Eda osiąga równe 0%. Kompletnie nie zainteresowałam się jego nową kompilacją duetów, ale widzę, że po kilka warto sięgnąć. Ciekawe jest na pewno to, że zaprosił przedstawicieli równych gatunków.
Nowy wpis na http://www.the-rockferry.pl/
LikeLiked by 1 person
Choć mam podobne odczucia do Zuzy, to jednak “BLOW” zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie spodziewałem się takiego singla z ręki Eda.
Pozdrawiam!
LikeLiked by 1 person
Nie wiem dlaczego, ale jego muzyka mnie nie kręci. I po ten album na pewno nie sięgnę.
A u mnie pojawił się nowy post. Zapraszam.
https://rebellek.wordpress.com/
LikeLike
Słuchałam jej.
LikeLike
Nie spodziewałabym się tutaj recenzji Eda Sheerana. 😉 Też nie jestem zainteresowana tym albumem, ale “Blow” to rzeczywiście petarda.
Pozdrawiam.
LikeLike
Cieszy mnie, że jestem jeszcze w stanie czymś tu zaskoczyć 😉
LikeLike
Ta płyta jest raczej przeciętna. Tak naprawdę to Ed dostosowuje się do gości i często występuje w nie swojej skórze. Na plus oceniam m.in. Blow i moje ulubione Remember the Name, wprowadzające taki oldskulowy nastrój.
Pozdrawiam!
LikeLiked by 1 person
Ed Sheeren ma głos i przekaz – nic zatem dziwnego, że zrobił tak wielką karierę.
LikeLike