
Koment: Starzeję się i stronię od muzycznych festiwali, gdzie błoto, deszcz, brak zadaszenia i tańczenie, tudzież popychanie się nawzajem uznawane jest za frajdę. Ostatnio nawet na normalny koncert wyciągnąć mnie coraz trudniej, bo po 21-szej zwyczajnie chce mi się spać. Trzech poniższych wypadów jednak nie żałuję.
Jamiroquai
Tylko jedna piosenka z najnowszej płyty, ale za to multum przebojów. Od „Alright”, przez „Space Cowboy”, po „Cosmic Girl”. Lubię funk w umiarkowanych dawkach, jednak Jay Kay podpadł mi w dwóch sprawach. Po pierwsze, bo wystąpił w jakichś dziwnych dresach, jakby właśnie zrobił sobie grilla i na chwilę wyskoczył na scenę zapodać ludziom koncert. Po drugie, bo niezależnie od tego, jak bardzo by za nim nie przepadać, wykonywanie wszystkich piosenek w wersjach 8-minutowych zmusza co najmniej do ziewania. W dużym skrócie, świetne szoł, ale po prostu za długie.

Skunk Anansie
Moje czwarte spotkanie z tym zespołem wypadło w zasadzie bez zmian. Jedno wielkie zaślepienie i uwielbienie dla Skin oraz jej kolegów napęczniało jeszcze bardziej. Trasa z okazji 25-lecia zespołu była genialną okazją do odśpiewania pełną piersią wszystkich największych przebojów i zaprezentowania jednej z nowych piosenek („This Means War”). Wokal Skin, w jej wieku, to prawdziwa petarda wykonań na żywo. Od falsetów, przez dziki szept, po opętany wrzask. Ballady pomieszane z prawdziwie ciężkim rockiem i pełno flaszbaków z debiutanckiej płyty wprawiły mnie w nastrój bałwochwalczego uwielbienia. „Spread the word. Skunk Anansie is back”, powiedziała na koniec Skin, a kilka dni później w sieci pojawiła się ta oto nowa piosenka.
P!nk
Wycieczka na P!nk zabrała pół dnia i kilka lat zapierania się rękoma i nogami. Po pierwsze koncert był w niemieckiej Kolonii, więc trochę daleko, a po drugie wielkim fanem P!nk nigdy nie byłem. Koncert na wielkim otwartym stadionie to jednak wydarzenie samo w sobie, które pewnie wspominałbym lepiej, gdyby nie siadająca od czasu do czasu akustyka. Sama P!nk to już jednak inna sprawa. Wulkan energii, który nie może ustać ani na chwilę w jednym miejscu. Biega, skacze, rzuca się na lewo i prawo, podwiesza pod sceną na linach, choć oczywiście najlepszego nie zdradzę tym, którzy jeszcze w trakcie tej trasy na P!nk się wybierają. Muzycznie hajlajtem było dla mnie wykonane w duecie „90 Days” – moja ulubiona piosenka z ostatniej płyty. Piękne, ciche, wzruszające.

Photo: Sebastain Ervi / unsplash + zdjęcia własne
Z Jamiroquai miałam styczność ze 2 lata temu na festiwalu. Z tego co pamiętam nie rozciągali jakoś bardzo swoich piosenek. Pamiętam za to, że bolały mnie nogi po tym występie 😉
Na P!nk wybieram się w Warszawie lada chwila i chociaż nie jestem jakoś mega podekscytowana, nastawiam się na porządne show.
Nowy wpis na http://the-rockferry.pl/
LikeLike
Trochę przypał z Jamiroquai. Niby ubiór artysty nie jest najważniejszy podczas występu, a jednak jak wokalista Cool Kids of Death wyszedł na openerowskim koncercie z trzema paskami na ramieniu, to też czoło mi się zmarszczyło. 😀 Opis P!nk przeczytałam pobieżnie, aby nie mieć żadnych spoilerów.
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
LikeLike
Uwielbiam koncerty, super wrażenia 💕
LikeLike
Chciałam iść na Pink w Londynie, ale ciągle jakoś zmieniałam zdanie. Po prostu coś mnie nie ciągnęło. Fajnie byłoby jednak usłyszeć jej stare przeboje.
LikeLiked by 1 person