
Zagubione wokalistki. Możecie to rozumieć, jak chcecie. Niektóre z nich po prostu przestały śpiewać, lub do śpiewania wróciły dopiero po latach. Inne pogubiły się w muzycznym showbiznesie, rozczarowały rządzącymi nim zasadami, albo wybrały karierę zupełnie niezależną. Tak, czy inaczej, jako że grudzień póki co nie obfituje w wybitne nowości, udałem się w sentymentalną podróż przez lata i wspomnienia, których owocem jest poniższa plejlista.
10. Dionne Farris „I Know”
Świetny soulowy wokal, jedna bardzo dobra płyta, po czym lata przerwy. Dionne Farris zbliża się do pięćdziesiątki i, sądząc po aktywności na Fejsbuku, wydaje się, że dopiero kilka lat temu zaczęła wreszcie cieszyć się swoim talentem trochę bardziej. W przemyśle muzycznym kreatywne różnice zdań pomiędzy artystą a wytwórnią są na początku dziennym, jednak po tylu latach chciałoby się zapytać, czy aby nie szkoda na to życia. „I Know”, w każdym razie, to jedna z moich ulubionych soulowych piosenek lat 90-tych.
9. Imani Coppola „Legend of a Cowgirl”
Debiutancki singiel Imani Coppoli zawsze poprawiał mi humor. Zabawne połączenie elektronicznego popu, z jakąś dziwną odmianą country i przerysowane wokale sprawiały, że kiedyś z przyjemnością wielokrotnie wracałem do tej piosenki. Po wydaniu debiutanckiego albumu Imani poszła niezależną drogą, zupełnie sfrustrowana odrzuceniem jej drugiej płyty przez wytwórnię. Przez nikogo niepromowana zniknęła mi na lata, dzięki czemu miałem później przyjemność w ponownym odkrywaniu jej muzyki w ilościach hurtowych.
8. Sophie B. Hawkins „Damn I Wish I Was Your Lover”
Wytwórniowe perturbacje to również historia tej oryginalnej wokalistki o bardzo charakterystycznym głosie. Po tym, jak odmówiła usunięcia jednej ze ścieżek ze swojej trzeciej płyty, Sony odmówiło promocji całości. Założenie własnej wytwórni pewnie wyszło Sophie na dobre ze względu na artystyczną niezależność, ale jej muzyka od tamtej pory dociera do bardzo zawężonego grona odbiorców. Ito pomimo kilku hitów w latach 90-tych, łącznie z poniższym, debiutanckim „DamnI Wish I Was Your Lover”.
7. Paula Cole „Where Have All The Cowboys Gone?”
Paula Cole to przede wszystkim kawał niesamowitego głosu. Jej mainstreamowa kariera zaczęła się od trasy z Peterem Gabrielem, na której zastąpiła Sinead O’Connor. Solowy sukces przyszedł wraz z drugą płytą, „This Fire”, z której pochodzi poniższa piosenka. Późniejsza kariera potoczyła się już standardowo wraz z decyzją wytwórni o wycofaniu czwartej płyty z produkcji. Paula Cole powraca dośpiewania w miarę regularnie, ale swój wcześniejszy sukces traktuje z dystansem, mówiąc o nim czasami tak, jakby przydarzył się jej w poprzednim życiu.
6. Leah Andreone „It’s Alright, It’s OK”
Leah Andreone wypłynęła trochę na fali neurotycznych wokalistek spopularyzowanych sukcesem Alanis Morissette. Jej wokal to zresztą coś, co trzeba usłyszeć samemu. Trochę przerysowany, nadmiernie dramatyczny, ale też dzięki temu dość unikalny. Leah wydała swój ostatni, trzeci album, już blisko dziesięć lat temu, a ja najchętniej widziałbym ją w czymś alternatywnym, bo z głosem takim, jak jej, niełatwo jest dopasować się do popularnych melodii z list przebojów.
5. Lamb „God Bless”
Jeden z moich ulubionych teledysków i jedna z moich ulubionych wokalistek. Lou Rhodes, połowa duetu Lamb, ma w swoim głosie wyjątkowo delikatną wrażliwość. Oprócz płyt nagranych w ramach Lamb, Lou ma na swoim koncie cztery soulowe wydawnictwa, bardziej stonowane i akustyczne. Dlaczego znalazła się na liście zagubionych? Ano, przez tę solową twórczość właśnie. Bo trochę mi szkoda jej potencjału na poszukiwania, które za każdym razem owocowały bardzo podobnych efektem. Najpewniej Lou Rhodes po prostu pozostaje sobą i to jest dla niej najważniejsze. Ja jednak, wciąż mam nadzieję na kolejne odsłony Lamb.
4. Ani DiFranco „Studying Stones”
Ani DiFranco to przykład wokalistki, która od zawsze chciała być niezależna. Otworzyła swoją własną wytwórnię w wieku 19 lat i od tamtej pory, a ma już lat 48, wydała multum albumów, kilka naprawdę świetnych, które niestety docierają tylko do wybranych.„Studying Stones” to nie tylko piękna melodia, ale też poruszający tekst, który każdemu polecam do odkrycia indywidualnie. Spokojny akustyczny klimat i rozdzierająca emocja, która na długo zapadła mi w pamięci.
3. Kate Nash „Nicest Thing”
Piosenek o miłości powstało mnóstwo, ale niewiele z nich przemawia do mnie swoimi rozromantyzowanymi tekstami. Tymczasem niespełna dwudziestoletnia (w chwili nagrywania) Kate Nash zrobiła coś prawie niemożliwego. Zmiękczyła moje kamienne serce przyziemnymi słowami, które zawsze wydawały mi się bardziej prawdziwe, niż te wszystkie hymny pokroju ‘My Heart Will Go On”. „Nicest Thing” pochodzi z debiutanckiej płyty, “Made of Bricks”, wydanej w 2007 roku i od tamtej pory wzrusza mnie niezmiennie. Szkoda mi tylko, że sama Kate poszła już zupełnie inną drogą.
2. Regina Spektor „Samson”
Podobnie jak Kate Nash, Regina Spektor jest dla mnie trochę pogubiona artystycznie. Autorka kilku genialnych płyt, pełnych nieoczywistych emocji i poruszających piosenek, w którymś momencie trochę za bardzo zaczęła siebie…produkować. Nie wiem nawet czy jest to najbardziej fortunne słowo w tym przypadku. Faktem jest jednak, że takie piosenki, jak „Samson”, spod pióra(tudzież fortepianu) Reginy już nie wychodzą. Proste, piękne słowa i zapadające w pamięć melodie zawsze trafiały do mnie najbardziej i nie twierdzę nawet, że pani Spektor zrobiła się przekombinowana. Ale jej charakterystyczna lekkość gdzieś zniknęła i bardzo mi tego szkoda.
1. Annie Lennox „Precious”
Nie wiem, ile bym dał, żeby znowu usłyszeć Annie Lennox w nowym, oryginalnym materiale. Zdaję sobie oczywiście sprawę z faktu, że po tak długiej i przebojowej karierze pani Lennox już nic nie musi, ale frustruje mnie to mimo wszystko. Muzyka to w moich oczach pasja i misja, a nie zawód, dlatego też w dalszym ciągu nie mogę się pogodzić z jej coraz bardziej ewidentnym przejściem na emeryturę, na której priorytetem są bardziej szczytne cele związane ze społecznym aktywizmem i dobroczynnością. Wiem również, że pewnie brzmi to z mojej strony niewdzięcznie i egoistycznie, dlatego zamilknę i niech muzyka mówi sama za siebie.
Photo: Alex Knight / unsplash
Hawkins dawno już nie słyszałam 😉
LikeLiked by 1 person
Wydaje mi się, że Lennox ostatnio powróciła z nowym singlem. Albo dopiero ma to zrobić?
Z Reginą mam dość zabawną znajomość, bo nie słuchałam jej studyjnych płyt, ale jeden kawałek znam na pamięć. You;ve got time funkcjonuje jako czołówka serialu orange is the new black. Sama nie wiem co o tym kawałku sądzić. Chyba za dużo raz go słyszałam przez 6 sezonów.
Z Kate Nash miałam krótką znajomość. Mój last.fm podpowiada mi, że było to w 2013 roku. Słuchałam wówczas płyt Made of Bricks i Girl talk.
Nowy wpis na https://the-rockferry.pl/
LikeLiked by 1 person
Tak, to jest utwór kończący soundtrack do filmu “A Private War”. Bardzo klimatyczny, z ponad dwuminutowym instrumentalnym wstępem. Niczego na razie nie zapowiada, co smuci mnie jeszcze bardziej, bo przecież mógłby. Mnie się po prostu cierpliwość kończy, dlatego Annie jest w dalszym ciągu moim numerem 1 w tym zestawieniu 🙂
LikeLike
Żadnego z wyżej wymienionych numerów nie znałem. Chyba najbardziej podeszło mi “Damn I Wish I Was Your Lover”, ale to chyba zaleta wokalu, bo już od pierwszych dźwięków poczułem to “coś”.
Pozdrawiam 🙂
LikeLiked by 1 person
U Ciebie zawsze coś ciekawego muzycznie można znaleźć. 🙂
Mi to pasuje, bo sobie rozkładam pracę tak, by było dobrze. Dla mnie i dla pracodawcy. Przy okazji mogę trochę poczytać sobie prac poglądowych, bo są załącznikiem do teczek. A to zawsze na plus. 🙂
Pozdrawiam!
LikeLiked by 1 person
Nowy wpis na https://the-rockferry.pl/
LikeLike
Mało co znam z tego wpisu, niestety. Z Reginą Spektor mam podobnie jak Zuza, samych płyt nie znam, ale uwielbiam jej “The Call”, które wieńczy drugą część Opowieści z Narnii 😀
Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂
LikeLiked by 1 person
A co sądzisz o najnowszej płycie Brodki
I Pink Agnieszki Chylińskiej?
Wpisały się idealnie energetycznie
Pozdrawiam
LikeLiked by 1 person
Obie płyty mają naprawdę fajne momenty. Co prawda nie wszystko podoba mi się na MTV Unplugged, ale kilka pomysłów kojarzy mi się z tym co kiedyś zrobiła na podobnym koncercie Bjork, a więc totalnie na plus. No i na dodatek siedmiominutowy “Ten” na zakończenie – rozwalił mi mózg 🙂 Jeśli zaś chodzi o Chylińską, to ja ją lubię prawie w każdym wydaniu i to od pierwszej płyty o.n.a. 🙂
Dzięki za wizytę i pozdrawiam serdecznie 😀
LikeLike