Słuchanie muzyki w dużym stopniu akustycznej nie należy do moich ulubionych zajęć. Dlatego, kiedy Karolina zaproponowała mi zrecenzowanie „Beneath The Skin” islandzkiej grupy Of Monsters and Men, byłem dosyć sceptyczny. Islandia kojarzy mi się z pokręconą elektroniką spod znaku Björk i GusGus. Kiedy zamykam oczy, widzę i słyszę rozpadające się fragmenty skorupy ziemskiej, poruszone gniewem islandzkich wulkanów. Uwielbiam takie brzmienia i nigdy nie zamierzałem tego zmieniać.
“Crystals”. Pierwsze uderzenia w instrumenty, rozpoczynające płytę „Beneath The Skin” to bolesne ukłucie prosto w moje serce. Jest tak akustycznie, jak tylko się spodziewałem. Czekam więc do refrenu i ze zdumieniem stwierdzam, że wpada mi w ucho. Wokal, lekko zachrypnięty, pełen mroźnej nostalgii, świetnie pasuje do całości tej otwierającej album piosenki i nadaje ton reszcie płyty. Ton akustyczny, oczywiście, ale chyba jednak jakoś to przeżyję.
„Human”. Ten utwór to przede wszystkim kolejny świetny refren. Słucham go i poszerza mi się perspektywa. Pomijając wyzywający tekst i bardziej dominujące w tym kawałku elektryczne gitary, jest po prostu bardzo fajnie i aż zdziwiłem się, że piosenka nie zasłużyła na wyjście na singlu.
„Hunger”. Ten spokojny początek, póki co, podoba mi się najbardziej. Dalszy ciąg rozwija się lekko i w melodyjnym kierunku. Jest to już jednak trzeci utwór, w którym słyszę te same bębny. Niektórzy nazwą to spójnością, jednak ja, jako że na punkcie perkusji mam obsesję, zaczynam się trochę nudzić. Jeszcze nie płytą, i jeszcze nie piosenkami, ale brzmieniem już trochę tak.
„Wolves Without Teeth”. Z tą piosenką jest trochę jak z tytułowymi wilkami. Brakuje jej pazura, ale pasuje do schematu płyty. Spokojne zwrotki, melodyjne refreny. Refren tej piosenki też z miejsca wpada mi w ucho. Po nim, zaczynam sobie nucić chwytliwy bridge i tak dobijam do głośniejszego i bardziej emocjonalnego finału. Póki co, idzie mi dobrze i jeszcze nie miałem ochoty wyłączać tej płyty.
„Empire”. Jest to chyba jedyny utwór, którego tak naprawdę nie mam ochoty słuchać. Jest bardzo sztampowy i chociaż nie odmawiam mu muzyczności, trochę się tu nudzę i przy każdym przesłuchaniu albumu, przeskakuję od razu do „Slow Life”.
„Slow Life”. Bo tu jest tak, że po najnudniejszym kawałku z płyty, przychodzi jej najlepszy moment. „Slow Life” rusza mnie od samego początku. Fajne fortepianowe akordy, niezły gitarowy riff i wreszcie słychać bas. Całość wpływa na mnie mocno i pobudza wyobraźnię. Już wiem, że gdybym to ja miał wybierać, zupełnie inaczej skompilowałbym listę promujących singli.
„Organs”. Wychodzi na to, że druga część płyty jest dużo ciekawsza, niż pierwsza. Tutaj, klimat podoba mi się bardziej. Jest bardziej nastrojowo i czuję, że w ogóle nie muszę się zmuszać, żeby dosłuchiwać piosenki do końca z zainteresowaniem. „Organs” porusza moje emocje fortepianem i wiolonczelą, doskonale wycisza i pobudza zmysły.
„Black Water”. Kolejna fajna melodia i śpiewany, niczym magiczne zaklęcie, fragment tekstu przed refrenem. „Black water. Take over”. Wyobrażam sobie gorący wodospad ciekłej ciemności i trochę odpływam.
„Thousand Eyes”. Jest lepiej i coraz lepiej. Obok „Slow Life”, jest to chyba najmocniejszy moment na płycie. Słucham go, jak zaczarowany. To powolne, rozwijające się szaleństwo, wwierca mi się w sam środek głowy i wyłącza mnie kompletnie. Bardzo bym chciał całą płytę złożoną z podobnych piosenek.
„I Of The Storm”. Tak jak mówiłem, druga połowa płyty jest po prostu lepsza. Słucham jej też, po prostu, z większym zainteresowaniem. Piosenki wydają się pełniejsze, a całość jakby bardziej przemyślana i po kilku przesłuchaniach, do tych fragmentów chce mi się dużo częściej wracać. „I Of The Storm” jest tu doskonałym dopełnieniem, klimatycznym przecinkiem na chwilę przed finałem.
„We Sink”. Jak na finał przystało, jest dramatycznie i monumentalnie, szczególnie w zanurzonych w elektrycznych gitarach refrenach. Urocze, lekko poetyckie zakończenie płyty daje poczucie dobrze spędzonego czasu i zamyka całość spójną klamrą, w ramionach której zawiera się dobrze opowiedziana historia. Jeszcze tylko kilka delikatnych uderzeń w klawisze fortepianu i można zacząć słuchać od nowa.
Besty: Slow Life, Thousand Eyes, Human.
Worsty: Empire.
Photo: Landon Arnold / unsplash
Cieszę się, że mimo wszystko znalazłeś na tej płycie coś dla siebie 🙂 Ja “Beneath The Skin” mogę śmiało zaliczyć do moich ulubionych płyt ever, chociaż zgadzam się z tym, że pierwsza część jest stosunkowo nudna i bardzo do siebie podobna. Ale jednak za każdym razem mnie urzeka 😉 Dzięki za recenzję! Jeszcze nie zdecydowałam, którą z Twoich propozycji wybiorę, ale jestem na dobrej drodze 😀
Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam serdecznie!
LikeLiked by 1 person
Lubię Of Monsters And Men, pierwszą płytę zwłaszcza. Drugą średnio pamiętam, bo bardzo rzadko do niej powracałem, ale Organs to zdecydowanie kawałek wart uwagi i mój faworyt chyba z całego dorobku zespołu. Narobiłeś mi chęci na przypomnienie sobie tej płyty, bo za zespołem przepadam, a klimat wydaje się przyjemny. Chociaż muszę się zgodzić jeszcze z faktem, że jak Islandia to pierwsza myśl to od razu Bjork. 😀
LikeLiked by 1 person
Dla mnie był to pierwszy świadomy kontakt z tym zespołem (bo YouTuba i radia nie liczę), więc za pierwszym razem musiałem przebrnąć przez ten stosunkowo nudny wstęp, o którym wspomina Karolina. Natomiast druga część płyty zdecydowanie to wynagradza coraz lepszymi utworami, więc nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci cierpliwości 😉
LikeLike
Nie jest to do końca mój klimat, ale kilka numerów jest całkiem znośnych. To taka muzyka, którą chętnie bym słuchał w radiu, ale chyba nic poza tym 🙂
Pozdrawiam!
https://songarticles.wordpress.com/
LikeLiked by 1 person
Zespół jest mi znany, do tego uważam, że wiedzą jak słuchacza przyciągać. A chyba przede wszystkim po to tworzy się różne dzieła. 🙂
Dziwię się niektórym ludziom jak potrafią w miejscu publicznym się zachowywać. W większości przypadków po prostu zniechęcają do ich poznania w taki sposób.
Byłem w Marbelli, niedaleko Malagi.
Pozdrawiam!
LikeLiked by 1 person
W Maladze niestety nie byłem dłużej, tyle co w autokarze i na lotnisku. Ale może będzie jeszcze kiedyś okazja powrotu tam, bo region spodobał mi się wyjątkowo, o wiele bardziej od Katalonii, gdzie byłem trzy lata temu.
To podobnie ciężko mam u siebie z wynoszeniem jakichś rzeczy. Jest to niby trzecie piętro, jednak dość wysokie, bez windy. Wydaje się tak, jakby człowiek na czwarte piętro wszedł. 🙂
Pozdrawiam!
LikeLike
Nigdy nie interesował mnie ten zespół, ale “We Sink” jest całkiem fajne… tak aby sobie puścić, kiedy robi się coś innego. 😉
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.
LikeLiked by 1 person
Lubię takie nutki 🙂
LikeLiked by 1 person