Muzyka Wywiad

[Muzyka] Wywiad: Ashes and Dreams „Znak czasów”

AnD01Ashes and Dreams poznałem parę lat temu, przy okazji remiksowego konkursu, i sam nawet nie wiem, jak to się stało, że korespondujemy do dzisiaj. Rozmawiam więc z połową duetu, Lisą Saunders, na temat „wirtualnej” natury zespołu, koncertowania i ich pozytywnej filozofii.

 

Bartek: Kontaktujemy się od dłuższego czasu, ale nigdy się nie zapytałem. Ty i Liv mieszkacie na dwóch różnych kontynentach. To najpewniej znak naszych czasów, ale ciągle się zastanawiam, jak to działa.

Lisa: Tak, to zdecydowanie znak naszych czasów, że nie trzeba być geograficznie do kogoś blisko, aby uważać go za dobrego przyjaciela (mniej więcej tak, jak ty i ja). Liv i ja mieszkamy w dwóch różnych częściach świata. On w Weston Super Mare w Wielkiej Brytanii, a ja w Winnipeg, w Kanadzie. Spotkaliśmy się lata temu, kiedy razem mieszkaliśmy w Toronto, największym mieście w Kanadzie. Należeliśmy wtedy do rockowej grupy o nazwie Leave You Tomorrow, więc byliśmy w jakiś sposób związani zanim jeszcze stworzyliśmy Ashes and Dreams. Liv zawsze należał do mojego ulubionego grona osób, z którymi mogłam pracować i pisać muzykę. Do tego jest genialnym przyjacielem. Komunikujemy się właściwie codziennie, wymieniając emaile, pliki muzyczne i codzienne historie z naszego życia.

Bartek: A więc jak to wygląda na co dzień?

Lisa: Zazwyczaj, kiedy zaczynamy pisać nową piosenkę, Liv wysyła mi kilka pomysłów w formacie WAV. Beat, jakieś gitary i syntezatory. Potem zaczynamy dodawać teksty oraz inne instrumenty – zupełnie jak warstwy tortu. Najogólniej rzecz biorąc, ja piszę większość tekstów, a Liv pisze większość muzyki. Jeśli zaś chodzi o nagrywanie, to ja nagrywam wszystkie wokale w moim domowym studiu i wysyłam pliki do Liva. Potem on kończy produkcję utworu samodzielnie. Szczerze mówiąc, czasami nawet nie czuć tej odległości pomiędzy nami. Oprócz tych momentów, kiedy trzeba zagrać na żywo, albo zrobić grupowe zdjęcie!

Bartek: Zabierz nas do początków Ashes and Dreams. Dlaczego zdecydowaliście się na współpracę pomimo dystansu?

Lisa: Kiedy przeniosłam się z powrotem do domu w Winnipeg, mój partner i ja straciliśmy kontakt z Livem na jakiś czas. On też zresztą wyprowadził się z Toronto, z powrotem do Europy. Z czasem odnowiliśmy kontakt, za pośrednictwem mediów społecznościowych. Nigdy nie mogliśmy zresztą o nim zapomnieć. O jego przyjaźni, jego podejściu do muzyki i jego emocjonalnej grze na gitarze. Ten człowiek jest muzycznie zrośnięty ze wszechświatem! Po odnowieniu znajomości, myślę, że doceniamy naszą więź dużo bardziej. Nie chcemy jej stracić. Dystans nie ma znaczenia.

Bartek: Co zainspirowało Was do zajęcia się brzmieniami chilloutowymi?

Lisa: Grałam na klawiszach i śpiewałam w wielu grupach rockowych i szczerze mówiąc chciałam spróbować czegoś innego. W tamtym czasie słuchałam takich zespołów, jak Morcheeba, Zero 7, czy Thievery Corporation. Wyrażali oni styl muzyki, który mnie zawsze przyciągał. Słodkie klawisze, piękne dźwięki, inteligentne i introspektywne teksty. Do tego, chillout pomagał mi uspokoić chaos w moim życiu codziennym (dwójka małych dzieci). Chodziłam więc biegać i słuchałam Morcheeby. Im spokojniej, tym lepiej. Naprawdę czułam wielką potrzebę, żeby się wyluzować.

Bartek: Jak często spotykacie się w „realu”?

Lisa: Czasami spotykamy się na Google Hangouts. Byłam też odwiedzić rodzinne strony mojego partnera w Rumunii kilka lat temu. Obecny plan jest taki, żeby zagrać koncerty w Europie w 2019 roku.

 

AnD02

 

Bartek: A jak to wygląda z koncertami obecnie w Kanadzie?

Lisa: Ashes and Dreams ma dwóch dodatkowych muzyków, kiedy występujemy na żywo. Kris Kosie gra na basie, a Paul Claxton na klawiszach i pianinie. Chcielibyśmy, żeby byli bardziej powiązani z zespołem, w kontekście nagrywania, pisania piosenek na kolejny album i występowania z nami podczas zagranicznych koncertów.

Bartek: Pomysł z użyciem technologii do tego, aby Liv zagrał z Tobą na tej samej scenie wydał mi się bardzo fajny (kolejny znak naszych czasów, tak na marginesie). Jak to wyglądało?

Lisa: Dla mnie to naturalne, żeby mieć go blisko siebie. W czasie występów na żywo, odtwarzamy jego partie przy użyciu aplikacji muzycznej, co oznacza, że Kris, Paul i ja musimy być mocno zsynchronizowani. Trochę czasu nam zabrało, żeby się do tego przyzwyczaić. Mamy też zaprogramowane światła, więc nie możemy uniknąć używania metronomu. Z czasem chcielibyśmy też dodać ekran wideo, na którym mógłby pojawiać się Liv. Wszystko w swoim czasie. Póki co, Liv nie występuje z nami na żywo, ze względu na internetowe opóźnienia. Nie mogę się doczekać tego, aby technologia pozwoliła nam zagrać razem na żywo!

Bartek: Wiem, że sporo ostatnio podróżowaliście.

Lisa: Tak, zdecydowanie byliśmy bardzo zajęci. Najbardziej inspirujące są spotkania z ludźmi, którzy samodzielnie pracują nad tym, żeby przynieść muzykę w swoje okolice. Tak jak Annette Heal z Portage la Prairie w Manitobie, która niemal samodzielnie sprowadza różnorodnych wykonawców do miasta Island Park, od chórów, po solowych wykonawców. Podobnie, jak ochotnicy pracujący przy zimowym festiwalu Selkirk’s Holiday Alley, wykonujący swoje obowiązki z uśmiechem na twarzy, w bardzo mroźnych warunkach. Sporo graliśmy w Manitobie – Winnipeg Fringe Festival, Festival du Voyageur’s ‘Club St. B’ oraz Night Market w Red River Exhibition Park. Udało mi się też zagrać set didżejski w czasie Connect Festival. My naprawdę dopiero się rozkręcamy i nie możemy doczekać kolejnego sezonu festiwalowego!

Bartek: Przywieźliście jakieś historie z tych podróży?

Lisa: Tak. Nauczyliśmy się grać i śpiewać „The Voyageur Song” dla francuskojęzycznej widowni podczas Festival du Voyager. Byliśmy z siebie całkiem dumni, że udało się nam się to zrobić. Publiczność była zadowolona, chociaż mieliśmy też kilka zaskoczonych spojrzeń z racji tego, że reszta koncertu była po angielsku. Myślę, że ludzie nie spodziewali się wykonania wszystkich trzech zwrotek po francusku.

Bartek: Podróże z dala od domu to coś do czego trzeba się przyzwyczaić, czy bardziej wielka przygoda?

Lisa: Jeżeli chodzi o Ashes and Dreams, to jedna rzecz jest pewna. Liv, Kris, Paul i ja poświęcamy zespołowi mnóstwo czasu, więc nasi partnerzy, rodzina i przyjaciele muszą wykazać wielkie zrozumienie. Więc to bardziej nasi najbliżsi muszą się przyzwyczaić do naszej muzycznej obsesji, ha ha! A my jesteśmy naprawdę wdzięczni, że są nadal przy nas.

Bartek: Która z Waszych piosenek najlepiej oddaje ducha Ashes and Dreams?

Lisa: Zdecydowanie „Less is so Much More”, z wielu powodów. Odzwierciedla naszą filozofię, że naprawdę nie potrzeba wiele, aby być szczęśliwym i że musimy sobie zawsze przypominać o tym, co mamy. Na przykład, wypiłam dziś warzywno-owocowe smoothie na śniadanie, a na lancz zjadłam kanapkę z pomidorami prosto z ogrodu. Miałam jedzenie w żołądku – jestem szczęśliwa. Do tego, jako niezależny zespół, zawsze próbujemy osiągnąć „więcej”, przy użyciu ograniczonych środków. To zmusza nas do nieustającej kreatywności. Mamy mnóstwo pomysłów w związku z tym projektem i zawsze szukamy nowych sposobów na osiągnięcie celów. Więc, zdecydowanie, „mniej do dużo więcej”.

 

 

Bartek: Na zakończenie – jakie jest Twoje największe muzyczne marzenie?

Lisa: Największe marzenie to móc tworzyć muzykę, która dociera głęboko do ludzkich serc i dotyka ich w jakiś sposób. Móc wykonywać piosenki na żywo, to przysłowiowa wisienka na torcie. Obecnie pracujemy nad czwartym albumem i mamy nadzieję, że będziemy mogli nasze piosenki zaprezentować poza Kanadą w roku 2019. Chciałabym też wystąpić z Livem na tej samej scenie. Oczywiście, nie odmówiłabym też, gdyby Annie Lennox potrzebowała kogoś do występów. Albo Kate Bush, gdyby kiedykolwiek zdecydowała się wyruszyć w trasę.

4 comments on “[Muzyka] Wywiad: Ashes and Dreams „Znak czasów”

  1. royalrockin

    Interesująca rozmowa, zwłaszcza fragmenty o dystansie geograficznym między nimi. W takich momentach trzeba dziękować za internet 😉
    Zapraszam na nowy wpis.
    Pozdrawiam 🙂

    Liked by 1 person

  2. Czytałem już o kilku grupach, które pracują w podobny sposób. Wydaje mi się, że takie tworzenie piosenek pozwala spojrzeć na cały proces z innej strony, bo trzeba po kawałku utwór budować, nie da się chyba nagrać jeszcze na żywo nic przy takich odległościach. Nie mniej należy szanować muzyków, którzy są w stanie tworzyć w taki sposób, w sumie to jest jakieś podsumowanie obecnych czasów, na szczęście z pozytywnej strony. 🙂

    Zdziwiłem się tym plastikiem w mechanizmie przerzutki, nigdy nie miałem podobnej sytuacji.

    Bo bez świateł po zmroku człowiek jest jak ciemna plama, poruszająca się jeszcze do tego szybciej niż na piechotę. Dziwię się, bo lampki najprostsze to niemal groszowe wydatki.

    Pozdrawiam!

    Liked by 1 person

  3. Kiedyś wydawało mi się dziwne to, że ludzie tworzą muzykę, a się nie spotykają “w realu”. Najwidoczniej spotykanie się twarzą w twarz jest passe. 😉 Ciekawy wywiad, przesłuchałam kilka ich kawałków i muzyka też niczego sobie.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

    Liked by 1 person

  4. Ciekawa sprawa z tą współpracą na odległość. Należę do osób, które wolą mieć z kimś kontakt “face to face”, ale jak ktoś szybko znajduje z kimś wspólny język, to kilometry przestają mieć znaczenie.

    Nowa recenzja na https://the-rockferry.pl/

    Liked by 1 person

Leave a comment