Muzyka Recenzja

[Muzyka] Recenzja: JATA “Mexico”

jatamexico (Small)Lubię płyty, które są jak podróż. Rozwijają się powoli, niemal świadome tego, że można je poznać dopiero, jako całość. Płyty, których fragmentaryczność i singlowość jest mniej istotna, niż klimat, rozwijający się od początku do końca, niż przygoda, która nie ma sensu, dopóki układanki nie złoży się w pełny obraz. Takie jest też „Mexico”, debiutancki album Jacoba, który od pary lat funkcjonuje na rynku muzycznym pod pseudonimem JATA.

 

Początek „Mexico” jest bardzo niespieszny. „Mamy czas”, zdają się mówić otwierający album „Mephisto”, następujący po nim utwór tytułowy oraz trzeci z kolei, naładowany napięciem, ale celowo pozbawiony wyraźnego apogeum „Saturn”. Wzięte razem stanowią niejako wstęp do utworu znanego już z pierwszego singla. Pełnego elektronicznej energii „Monstera”, którego niezwykłe zakończenie, zalane brzmieniem delikatnego saksofonu, to jeden z bardziej magicznych momentów na tej płycie.

 

Coś jeszcze dzieje się jednak już zaraz potem, wraz z piosenką „The Samaritan”, kiedy to elektronika spuszcza nieco z tonu, schodzi na drugi plan, a palmę pierwszeństwa przejmuje najprawdziwszy soul.

 

 
Dalej jest już tylko lepiej. Świetne melodie, utrzymane w nowoczesnych konwencjach, skupiają się na czystej emocji, dla której technologia i produkcja są tylko narzędziami posiłkowymi. Pitch shift w „What Would You Do” stwarza niesamowity klimat klasycznego nagrania soulowego z odrobinę odległej przeszłości, wprowadzając nas przy okazji w nastrój całkowitego surrealizmu. Prowadzi on do najlepszego momentu na płycie, pulsującego „I Don’t Blossom”, który, blisko sześciominutowy, ma w sobie coś z tak zwanego „natychmiastowego klasyka”.

 

 
Kończąca album trójca to znany już z singla „Love You (Less)” oraz dwie świetne electro-soulowe ballady „Down By The Water” i „The City”. Całość? Spokojna podróż przez elektronicznie wykreowane krajobrazy, których atmosfera góruje nad chwilowymi i ulotnymi benefitami. Z jednej strony odważnie, z drugiej z pewnością, że „Mexico” zostanie ze słuchaczem na dłużej. Lubię takie płyty, zamknięte całości, które smakować trzeba z cierpliwością, wynagradzaną z nawiązką przy pomocy inteligentnego dźwięku i przemyślanej koncepcji.

 

Za dużo superlatyw? Cóż, takie płyty nie powstają codziennie. Trzeba je pielęgnować.

6 comments on “[Muzyka] Recenzja: JATA “Mexico”

  1. Zuzanna Janicka

    Ooo płyta na mojej liście do poznania 😉 I nawet liczba piosenek w tolerowanej przeze mnie ilości. Skończę nowe LCD Soundsystem to się za niego wezmę, skoro polecasz 🙂

    Nowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl/

    Like

  2. Nie podoba mi się głos tego gościa, więc za całą płytę się nie wezmę.

    U mnie pojawiła się nowa recenzja. Zapraszam.
    http://www.Rebelle-K.blog.pl

    Like

  3. Słuchałam kilku jego utworów i mi się spodobały. Muszę wziąć się i za płytę, Twoja recenzja jest bardzo zachęcająca. 😉

    U mnie nowy wpis – goodsoundsvibes.blogspot.com
    Zapraszam i pozdrawiam!

    Like

  4. „The Samaritan” mi się spodobało. Może dlatego, że jest w nim więcej spokoju, niż elektroniki. Twoja recenzja jest tak zręcznie napisana, że mam wrażenie podróżowania po tej płycie z dobrym przewodnikiem. Czekam na więcej!

    Like

  5. 30-sekundowe fragmenty brzmią zachęcająco, chociaż nie są to do końca moje klimaty.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

    Like

Leave a comment