Być może zbliżający się album Tori Amos wywołuje we mnie takie nastroje, a może po prostu jestem na fortepianowym głodzie. Sarah Walk to niesamowity, zachrypnięty wokal i klawisze, które, tak jak u Tori, często pełnią funkcję elektrycznej gitary. Tyle siły jest w tej niespełna trzyminutowej piosence, w zbuntowanym głosie, rozedrganych smyczkach i w do końca rozwijającym się szaleństwie. W „Wake Me Up” słychać też echa Fiony Apple, szczególnie tej z pierwszych płyt, niepokornej i używającej głosu, jako broni. Rzadko wchodzi się w czyjś muzyczny świat, który jest tak przemyślany i kompletny, że nie chce się z niego wychodzić. „Wake Me Up” to pełne zanurzenie w twórczą obsesję Sary, intensywne i emocjonalnie wybuchowe, a zarazem bardzo pyszne i satysfakcjonujące.
morgxn „xx”
Każda nowa piosenka morgxn przyciąga mnie ostatnio z siłą magnesu. Jest tajemniczo, zwiewnie, a jednocześnie z pewną nutą abusrdu, która kojarzy mi się z niektórymi nagraniami Moloko, czy tym znanym przebojem MGMT. „xx”, czyli „Kiss Kiss” ma w sobie coś bardzo nienormalnego, co, pomimo chwytliwej melodii, zdradza jednocześnie przejawy jakiegoś muzycznego szaleństwa, które bardzo mnie cieszy. Czasami po prostu nie może być normalnie, i całe szczęście. A, że można sobie do tej muzycznej psychozy przytupnąć w takt prawie „dyskotekowego” rytmu, rodem z Scissor Sisters, to tylko dodatkowy plus.
Dermot Kennedy „Boston”
Świetny głos i niesamowita wrażliwość tego młodego dublińczyka powaliły mnie od pierwszego przesłuchania jego tegorocznej EPki, zatytułowanej „Doves & Ravens”. Życie i śmierć, czarne i białe, gołębie i kruki. Przeciwieństwa tak proste, jak poezja i hip hop, które w równym stopniu wywarły wpływ na jego podejście do dźwięku i szczerości muzycznego przekazu. „Boston” zaczyna się tak, jak każda inna akustyczno-folkowa piosenka, która mogła zrodzić się w stolicy Irlandii. Trzy minuty później emocje sięgają zenitu w klimacie odrobinę mniej spodziewanym. To, co wydawało się tylko tłem, przejmuje kontrolę i nabiera niesamowicie intensywnego nastroju, który naprawdę warto przeżyć samemu.
Photo: Maite Toscar / unsplash
Cześć 😉
Powiem Ci że pierwsza wpadła mi nawet w ucho, to takie pod moje klimaty podchodzi i nie spodziewałam się że da mi taki rozruch z rana.
Druga tak na początku… eee nieee… Ale im dłużej słuchałam tym bardziej żałowałam że kulawy mam język.
Bo trzeba zaznaczyć ze postanowiłam odsłuchiwać i zakochiwać się w tych kawałkach które publikujesz, stęskniłam się. Ale że robię to podczas pracy, to nie mam jak czytać recenzji.
A trzecia… ehh… ten początek mnie tak rozmiękczył ❤ Zdecydowanie podoba mi się najbardziej, choć nie ukrywam że nie wskazane mi teraz takie piękne lekko rozicągnięte w sercu utwory.
Sprawiła że jeszcze bardziej się cieszę, że wracam na ''stare śmieci''.
LikeLike
No stare te śmieci, stare, nic się nie zmieniło, tylko w kościach trochę bardziej strzyka 😉
STRASZNIE się cieszę!! 😀
Z powrotu Twojego, oczywiście, nie z tego, że od rana mnie tak na ten deszcz łamie 😉
LikeLike
Piosenka “xx” najbardziej mnie zaciekawiła. Choć na początku, przed kliknięciem w player, przeraziła, bo ten róż aż za bardzo kojarzył mi się z czymś nieznośnie słodkim i grzecznym. A tu na odwrót 😉
Nowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl/
LikeLike