Swedes do it better. Takie hasło powinno widnieć na okładce debiutanckiej płyty Eliasa, kiedykolwiek się ukaże. O tym młodym chłopaku z gigantycznym głosem pisałem już kilkukrotnie, jednak jego albumu nie widać jeszcze na horyzoncie. Twórcza praca z producentami owocuje jednak regularnymi nowościami, które znaleźć można w serwisach streamingowych. W ostatnich tygodniach pojawiły się dwie. „Hope”, który na YouTubie nie miał jeszcze swojej oficjalnej premiery, oraz „Thinking Of You”, do odsłuchu zamieszczony poniżej. Obie ballady spychają wokalistkę gdzieś w kierunku Sama Smitha, czy Adele, a więc artystów z wokalami, dla których trudno znaleźć sensowniejszą aranżację, niż opartą na fortepianie. Elias próbował już innych brzmień, jednak z fortepianem rzeczywiście wypada najlepiej. Jest lirycznie, dramatycznie, a jednocześnie na wskroś po szwedzku, czyli z majaczącym gdzieś w tle cieniem Eurowizji.
Martin Luke Brown „Into Yellow”
Martin Luke Brown również pojawiał się wcześniej na tym blogu i w dalszym ciągu nie wydał debiutanckiej płyty, mimo iż jego spotifajowy profil zawiera zestaw nowości. „Into Yellow” zaczyna się bardzo kameralnie, pozbawionym niskich częstotliwości rytmem i rozwija w piękną solówkę zagraną na trąbce. Utwór w sam raz na wakacyjno-letni melanż, plus 30-stopniowy upał i skraplające się od nadmiaru lodu szklanki pełne orzeźwiających drinków. Ten zaśpiewany falsetem hymn robi wrażenie nienachalnością, brakiem jakiegokolwiek parcia na zostanie radiowym przebojem i ogólnym wyciszeniem, w którym atmosfera liczy się bardziej, niż chwytliwa melodia. Do tego żółta meduza na okładce, która swoim chłodnym istnieniem dodaje całości odrobiny surrealizmu.
London Grammar „Non Believer”
London Grammar wydali świetny album. “Truth Is A Beautiful Thing” jest wyciszony, niespieszny, bardzo intymny. Zamieszony na nim „Non Believer” to utwór, za który trzymam kciuki najmocniej. Piękny, trip-hopowy pejzaż z rozedrganym wokalem, który na myśl przywodzi najlepsze chwile Massive Attack, z kolaboracjami z Tracey Thorn, czy z Elizabeth Fraser na czele. Natychmiatowy klasyk, jak mawiają niektórzy. Mroczny, przestrzenny, pobudzający wyobraźnię. Jeden z tych utworów, który w naturalny sposób pozostaje ze słuchaczem na dłużej, a najlepiej smakuje bez dodatkowych bodźców, po ciemku, w absolutnej ciszy.
Pamiętam jak London Grammar debiutowali. Mało mnie wtedy sobą zainteresowali. I pewnie do dziś by tak było, gdybym nie usłyszała na początku stycznia pierwszego singla z ich powrotnego albumu. Od razu całej płyty zaczęłam wypatrywać i się nie zawiodłam. Sporo w tych piosenkach emocji. No i świetnie brzmią.
Nowy wpis na http://the-rockferry.blog.onet.pl/
LikeLike
Z wyżej wymienionych znam tylko London Grammar, ale też tylko ze słyszenia. Z tego co widzę, muszę szybko to nadrobić.
Zapraszam na nowo powstałego bloga muzycznego – goodsoundsvibes.blogspot.com – gdzie właśnie pojawiła się recenzja nowej płyty Lorde.
Pozdrawiam!
LikeLike
ELIAS!!
Bartuś coś Ty mi zrobił 😮 😮
…
LikeLike
HA! 🙂 Nawet się kiedyś zastanawiałem, co zrobisz, jak go usłyszysz 😉
LikeLike
A Martin też niczego sobie ❤
Jeju jak mi się zachciało pisaaaać!
LikeLike