Thomas Azier, wyglądający trochę jak brakujące ogniwo duetu Hurts, rozpoczynał swoją muzyczną karierę od podobnych brzmień, wygrzebanych gdzieś z szuflady pełnej magnetofonowych kaset z lat 80-tych. Dreamy electro-pop nie przyniósł mu jednak oczekiwanych sukcesów. Trochę trudno się dziwić, kiedy prawie każda piosenka brzmiała, jak kalka z popularnych wówczas brzmień artystów takich, jak Hurts właśnie. Tymczasem ukryty talent do utworów bardziej lirycznych czekał w uśpieniu na właściwszy moment i całe szczęście, że Thomas Azier nie czekał z jego przebudzeniem dłużej, niż do drugiego albumu. „Rouge”, który ukazał się 12 maja, to kolekcja nienachalnych piosenek, których melodie bardziej mają wzruszać, niż zachęcać do włączenia podręcznego stroboskopu.
Klasyczne klawisze fortepianu (Concubine), akustyczne brzmienie perkusji (Talk To Me) i widoczna awersja do nagrywania przy użyciu prądu (Winners) to być może efekt potrzeby odwrócenia swojego podejścia do muzyki o 180 stopni. Tym ciekawiej brzmi „Rouge” jako całość i tym bardziej przykuwa uwagę, kiedy Thomas, od czasu do czasu, postanawia ten prąd włączyć (Gold). Ten mały paradoks to główna zaleta tej w miarę spokojnej i relatywnie krótkiej płyty, która rodzynkami w postaci „mocniejszych” uderzeń (Crucify, Berlin), kreuje świetną dynamikę, sprawiając, że nuda po prostu na niej nie gości.
Największą zaletą „Rouge” są jednak proste melodie, które spokojnie można wyjąć z popowego kontekstu, nie tracąc niczego z ich lirycznie wzruszającej jakości. Ot, taka staromodna płyta, która usilnie wzdraga się przez „build upami” i „dropami”, budując emocję przy użyciu niespecjalnie już nowoczesnych środków muzycznego wyrazu. Akustyczne electro zbudowane na sentymentach i pokazujące środkowy palec nowoczesnym technologiom.
I chyba najbardziej w tym wszystkim cieszy fakt, że taką muzyką w dalszym ciągu można poruszać serca.
Ocena: 9/10
To chyba kolejny raz, kiedy twój blog przypomina mi, że ukazała się płyta artysty, który mnie interesował 😉 Po pobieżnym przesłuchaniu mogę tylko powiedzieć, że zrobił spory zwrot w przeciwnym kierunku. Debiut był własnie taki jak wspominasz – hurtsowaty. Ani go lubię, ani nie lubię. Nowy album bardziej przypadł mi do gustu.
Nowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl/
LikeLike
Podobno Thomas kupił sobie fortepian z 1920 roku i kiedy zaczął na nim grać, zrodziła się cała płyta 🙂
LikeLike
nie ma to jak nagły przypływ weny 😀
Nowy wpis na the-rockferry.blog.onet.pl/
LikeLike
Muzyka poprawna, ale bardzo mnie nudzi. Ale za to okładka przypominająca mi Kraftwerk jest ładna. 😉
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
LikeLike
No tak, kwestia gustu, zakładam. Ale poprawne to może być jajko na twardo, a dla mnie muzyka Thomasa to (trzymając się tej analogii) bardziej quiche z łososiem 😉 Moim skromnym zdaniem, oczywiście 😉
LikeLike
Pingback: [Muzyka] Albumy 2017: Top 5 – Bartosz-Po-Prostu | Kopalnia dźwięków