Żeby zrozumieć dlaczego w ogóle o tej płycie piszę, trzeba, tak jak ja, obudzić się o piątej rano i zacząć szperać w poszukiwaniu czegoś niespecjalnie głośnego. Tylko fortepian, pojedyncze uderzenia w klawisze i pojedynczy męski wokal, który nie ratuje się chórkami, ani nie podnosi sobie samopoczucia zanurzając się w tonie efektów. Odważne posunięcie. A dlaczego odważne? Bo większość nie dosłucha tej płyty do końca. Bo większość tą płytą się znudzi.
Tymczasem „Slience”, debiutancki album Toma Adamsa, naprawdę zaczyna się od dźwięku klawiszy, ich samotnym dźwiękiem zdradzając całą intencję. Średnia długość utworu, pięć minut, też zdobyciu rzeszy słuchaczy nie pomoże. Ciężko będzie więc uciec od banału, pisząc o pięknie, które w czasie słuchania tej płyty rodzi się niepostrzeżenie, powoli gdzieś w tle, próbując toną wyobraźni nadrobić szlachetnie ubogą aranżację. Kto wydaje taką muzykę w dzisiejszych czasach? Wariat, kamikadze oraz Tori Amos, rzecz jasna.
Ośmioutworowe wydawnictwo nie rozpieszcza ucha nadmiarem instrumentarium, ale też niespecjalnie zachęca do muzycznego bohaterstwa. Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność, zdaje się mówić artysta, bezkompromisowo torując sobie drogę wśród klasycznych efektów i tradycyjnych sposobów grania, znanych od wieków chwytów, akordów i tak dalej. Przez pierwsze dwadzieścia minut słyszymy więc głównie fortepian, leniwy, w najlepszym, choć też najbardziej wymagającym tego słowa znaczeniu. Główną bohaterką jest tu tytułowa cisza, otwierająca olbrzymią przestrzeń interpretacji i niedopowiedzeń, poruszająca emocje, które zwykle przy słuchaniu muzyki zagłuszane są przez ciężki bas, albo elektroniczne klawisze.
Na „Silence” elektronika pojawia się dopiero w drugiej części płyty, ale i tutaj jest tylko na usługach innych instrumentów. Tak jak w utworze „Falling with You”, gdzie stanowi (bardzo delikatne) tło dla akustycznej gitary, czy w piosence „Sparks”, która mniej więcej w połowie ozdobiona zostaje nie mniej delikatnym perkusyjnym rytmem.
Przy płytach takich jak „Silence”, płytach kameralnych i przeznaczonych tylko dla odważnych wrażliwców, najważniejszą rolę odgrywają emocje samego słuchacza. Dlatego ich odbiór jest zawsze głęboko subiektywny i zawsze zależeć będzie od właściwego czasu i właściwego miejsca. W moim przypadku tajming okazał się idealny, a w Waszym? Poniżej całość, niezwykle wymagająca jak na dzisiejsze standardy, ale też oferująca najlepszą z nagród. Pełną wielu znaczeń ciszę.
Ocena: 8/8
Lubię taką muzykę, choć nie gra J mnie często. W sam raz na wyciszenie się i odcięcie od głośnego świata.
Nowa recenzja na The-Rockferry.blog.Onet.pl
LikeLike
Nowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl/
LikeLike