Co by się stało, gdyby muzyka pop istniała w czasach Mozarta? Czy muzyczny geniusz zostałby globalną gwiazdą wykonując piosenki o miłości i rozstaniach, akompaniując sobie przy okazji na klawesynie? Te, być może trochę dziwiaczne pytania zakiełkowały w mojej głowie przy okazji odsłuchiwania płyty „Confessions”, autorstwa nieznanych mi do tej pory artystów o pseudonimach Nico Muhly i Teitur. Smyczki, fleciki i klawesyn właśnie. Kto by pomyślał, że to nieoczekiwane połączenie tak genialnie pasuje do piosenek o sercowych dramatach.
O sercowych dramatch w oparach renesansowego absurdu, oczywiście, bo klimat narzuconny tym piosenkom przez starodawne instrumentarium jest wyrazem genialnego muzycznego poczucia humoru. Współpraca amerykańskiego autora klasycznych oper (Nico) i skandynawskiego wokalisty i autora piosenek (Teitur) zaowocowała hybrydą o nieoczekiwanych charakterystykach. Poczwarką, która w połowie przemiany w motyla zatrzymała się na chwilę w miejscu i zaczęła podziwiać swoje niecodzienne wdzięki-dźwięki. Obaj artyści stoją więc w rozkroku, każdy trochę w swoim świecie, wybierając i łącząc to, co wydaje im się najciekawsze, najświeższe, najdziwniejsze.
Tak, jak w piosence „Don’t I Know You From Somewhere”, która opowiada o fascynacjach kawałka sushi przemierzającego japońską restaurację i obserwującego siedzących w niej ludzi. Dziwne? Oj, bardzo. Piękne? Absolutnie!
Delikatne dźwięki wiekowych instrumentów i jak najbardziej współczesne melodie tworzą przestrzeń, która zachęca swoją niecodziennością, ale też zarazem bogactwem elementów na wskroś znajomych ze świata muzyki pop. Nie można więc słuchać „Confessions” bez zaskoczonego uśmiechu na twarzy. I bez głębokiego wzruszenia, które pojawia się, kiedy zdajemy sobie sprawę, jak łatwo (choć to pojęcie względne) i jak prostymi środkami można wyczarować muzyczne piękno.
.
Czy to dziwne, że przez wstęp do twojego wpisu wyobraziłam sobie Mozarta wrzucającego do sieci zdjęcia z dorobioną psią mordą w snapczacie? 😀
Nowy wpis na http://the-rockferry.blog.onet.pl/
LikeLike
Ha ha. Dziwne? Nie, raczej nie 🙂 Po prostu znak naszych czasów. Też mam snapczatowe foto z czymś doklejonym do facjaty, ale się nie pochwalę i nie pokażę 😉
LikeLike
I to jest fajne podejście – taka fotka dla żartu. Mój brat ma na telefonie snapczata i raz z nudów się wygłupialiśmy testując te filtry (nawet było coś a’la Vogue Madonny i peruka jak u Sia), ale nie wyobrażam sobie, by wrzucać to do internetu w ilości hurtowej.
Nowa recenzja http://the-rockferry.blog.onet.pl
LikeLike