Lauren Pritchard, występująca pod pseudonimem Lolo, cofa nas w czasie do klasycznych i szachetnie brzmiących utworów soulowych. Ten rozbujany kawałek z jakiegoś powodu kojarzy mi się ze Świętami. Takimi zupełnie zasypanymi śniegiem, ze stołem zapełnionym jedzeniem, tak żeby nie trzeba było wychodzić z domu przez tydzień. I jeszcze z zapachem obieranych pomarańczy. I grzanym czerwonym winem z cynamonem i z tymi wszystkimi pachnącymi przyprawami, które sprawiają, że robi nam się ciepło w serduchu. Wszystko to dzięki dźwiękom, bo piosenka sama w sobie, w warstwie tekstowej, jest bardzo rozdarta. Pomiędzy miłością a cierpieniem, pomiędzy szczęściem a szaleństwem, pomiędzy prawdą a kłamstwem. Ale ten głos, ten pokryty szlachetną chrypką głos mógłby wyśpiewać wszystko i cokolwiek. Więc może na chwilę zapomnijmy o tym tekście i pobujajmy się razem.
Nowe notki ukazują się w niedziele co tydzień lub dwa 😉 Akurat jutro będzie świeżutka recenzja ^^
Lolo kojarzy mi się trochę z Adele. Przyjemnie brzmiący utwór, choć nie do końca w moim stylu.
Pozdrawiam, NAMUZOWANI
LikeLike