Kiedy zobaczyłem ten teledysk pierwszy raz byłem jeszcze nieopierzonym dzieciakiem, z tysiącem wydumanych wyobrażeń w głowie, na temat tego, jak to jest, kiedy się z kimś jest, i w ogóle, co to za wielkie słowo, to słowo na eM. Potem, trzy razy z rzędu, pozwoliłem tym wyobrażeniom zejść na drugi plan, myśląc, wmawiając sobie, że to jeden wielki bulszit, że w rzeczywistości nie ma na to szans. Bo mamy różne zainteresowania, bo słuchamy innej muzyki, bo nikt nigdy nie jest na tyle podobny, żeby pozwolić różnicom zejść na drugi plan. Ten drugi plan zawsze jakoś w końcu urastał do niewyobrażalnych rozmiarów i dostawałem po głowie, za ten idealizm, za tą utopijność i z każdym kolejnym razem coraz trudniej było mi się pozbierać. I, jak to zwykle bywa, kiedy już wreszcie mi się trafiło, jak tej ślepej kurze ziarno, kiedy już się praktycznie o to potknąłem, o mało brakowało, a bym nawet nie zauważył. Widocznie opatrzność czuwała nad moją głupotą. Myślę, że nad każdym czuwa.
PS. Wszystkim, którzy jeszcze czekają na jakiś sensowny wpis – wielkie sorry za opóźnienie. Pracuję nad czymś, czego jeszcze na tym blogu nie robiłem, więc trzymajcie kciuki, żeby mi się udało 🙂
A co ten wpis to niby nie sensowny?
Coż Ty to wydziwiasz?!
Ale ciekawi mnie co Ty tam sobie wykminiłeś:)
Ty to widzę jesteś z tych do analizują ładnie heh! 🙂
Nie będę więcej gadać, cicho 🙂
LikeLike
Ha ha, no rzeczywiscie, lubie sobie poanalizowac 😉
A nie, nic takiego wielkiego nie wykminilem, ale czasochlonne jest to to, a ja cierpliwy nie jestem 🙂
LikeLike
Ciekawy ten teledysk, z pewnością daje nadzieje tym, co czekają na słowo na eM.
Pozdrawiam. 🙂
LikeLike