Ostatnie miesiące nie były dla Madonny najlepsze. Najpierw, kilka dni przed świętami, wyciekły do sieci wersje demo utworów częściowo pochodzących z jej najnowszej płyty, a potem przeciekom nie bylo już końca. Co kilka dni pojawiały się w internecie kolejne wykradzione utwory, w sumie zdaje się około trzydziestu, zmuszając Madonnę do wcześniejszej premiery wybranych piosenek w sklepie iTunes. Po występie wokalistki na Grammy Awards do sześciu oficjalnie opublikowanych utworów dołączyły kolejne trzy z dziewiętnastu tworzących album „Rebel Heart”. Jednak, jak na złość, w tym samym czasie wyciekła również pełna końcowa wersja płyty. I to w wersji Super Deluxe. Zawierająca nie tylko wspomnianych dziewiętnaście piosenek, ale również sześć bonusów. W sumie, robiące wrażenie, dwadzieścia pięć utworów.
Te wszystkie liczby, którymi tak zachłannie rzucam, sprowadzają się do jednego wniosku. Przy najnowszym albumie Madonna naprawdę się napracowała. Taktyka odcinania kuponów od sławy, po sukcesie „Confessions On A Dancefloor” sprzed dziesięciu lat, nie wyszła Madonnie na dobre już dwa razy. Obie następne płyty, „Hard Candy” i „MDNA” były mniejszymi lub większymi porażkami, w sensie artystycznym, jak i komercyjnym. Szczególnie rozczarowywał singiel promujący drugie z tych wydawnictw, w którym Madonna w otoczeniu czirliderek w żenujący sposób literowała słowa „L-U-V” i „Y-O-U”, próbując pozyskać nowe rzesze młodocianych fanów. Pomysł okazał się mieczem obosiecznym. Młodzież go nie kupiła, natomiast starsi słuchacze, łącznie z piszącym te słowa, odeszli rozczarowani.
„Rebel Heart” to jednak powrót do dawnej formy. A przede wszystkim powrót do Madonny, która przestaje schlebiać gustom i wreszcie znowu zaczyna podążać we własnym kierunku. Pomijając utwór otwierający płytę nie ma tu więc tanecznych hitów. Są za to wpływy dub stepu, trap popu i stare dobre ballady z tekstami aspirującymi do czegoś więcej, niż tylko przerwa w meczu Super Bowl.
Być może jest też w tej płycie coś więcej. Jakieś rozliczenie się z poprzednią nienajlepszą dekadą. Zamknięcie pewnego rozdziału po rozwodzie z Guyem Richie, widoczne szczególnie w piosence zatytułowanej „HeartBreak City”, zaczynającej się od słów: „cut me down the middle, fucked me up a little”. Jest to zdecydowanie najlepszy utwór na tej bardzo eklektycznej płycie.
„Rebel Heart” na pewno nie przemówi do każdego. Widać to zresztą po tym jak „słabo” radził sobie do tej pory singiel „Living For Love” na listach przebojów, czy w statystykach słuchalności, na przykład na Last.fm, gdzie nie jest on nawet w pierwszej setce. Machina promocyjna płyty dopiero jednak rusza. Jutro Madonna pojawi się na Brit Awards, a jej fani zgromadzeni na specjalnej Fejsbukowej grupie planują na ten dzień zmasowaną akcję promocyjną. Jeżeli i Ty „żyjesz dla miłości”, możesz dołączyć się do niej tutaj.
Posłuchaj: HeartBreak City, Messiah, Iconic, Living For Love, Best Night, Illuminati.
Ciekawa recenzja. Płyta całkiem przyzwoita, ale jak sam piszesz nie każdemu się spodoba. Raczej nie pozwoli Madonnie wrócić na szczyt.
LikeLike
Świetna płyta. Nie spodziewałam się takiego albumu po dwóch słabszych. Brawa dla Madonny.
Nowy wpis na http://The-Rockferry.blog.onet.pl z okazji dnia kobiet
LikeLike